poniedziałek, 13 stycznia 2014

LITERATURA: "Kodeks Bracholi dla Rodziców", Barney Stinson i Matt Kuhn

 

 

 

 

 

Hej, Brachu! Czy w najbliższym czasie zostaniesz rodzicem? Czy też szukasz właśnie zabawnej, pełnej zamierzonych, sprośnych żarcików i zaje... o, przepraszam, hmm, mega książki? Gratulacje, Brachu. Właśnie czytasz jej recenzję.








Nie oglądam serialu "Jak poznałem waszą matkę". Nie spodziewam się także dziecka. Wreszcie, do pewnej soboty nie wiedziałam nawet, że Barney Stinson to postać wymyślona - a dokładniej, że jest on bohaterem wyżej wymienionego serialu. Co w takim razie sprawiło, że w ogóle chciałam sięgnąć po tę książkę? No cóż, sięgnąć, to i sięgnęłam któregoś dnia w Empiku, przekartkowałam ją, wcześniej widziałam coś związanego z nią na pewnym portalu społecznościowym i... tak to się zaczęło. A potem, ku mojej wielkiej uciesze, "Kodeks Bracholi dla Rodziców" przywędrował do mnie od Wydawnictwa wraz z biografią Shakiry (moja recenzja)...

Wiadomość o tym, iż niejaki Barney Stinson jest postacią fikcyjną, zmieniła moje podejście do tej książki i zaczęłam odbierać ją z większym dystansem i przymrużeniem oka. Bo "Kodeks Bracholi dla Rodziców" istotnie jest książką, którą wręcz należy odbierać z dystansem i przymrużeniem oka. A nawet oczu. Dobra, możecie jedno zamknąć.

Bywało, że w trakcie lektury westchnęłam sobie z irytacją, zacisnęłam usta jako wyraz dezaprobaty, bodajże też przewróciłam oczami (o tak, lubię to robić). A wszystko to z powodu tego nieco sprośnego humoru i nieco sprośnej treści "Kodeksu...". Serio.

Ale wiecie co? Chwilami było naprawdę zabawnie. I właśnie dlatego do lektury tej książki potrzeba owego przymrużenia oka, nabrania dystansu do niej samej i jej autora (którym nie jest jednak Barney Stinson) oraz bardzo dużej cierpliwości z cyklu "To chwilami irytujące, ale naprawdę mnie bawi, dziwne". Dzięki temu poradnikowi między innymi dowiecie się, jak w niebanalny sposób ogłosić narodziny dziecka, odkryjecie, co oznacza zawartość pieluszki brzdąca i poznacie zupełnie nowe, zupełnie śmieszne i zupełnie bezsensowne kołysanki do śpiewania owemu brzdącowi.

Jednego tylko nie jestem pewna. W oświadczeniu przed spisem treści znajduje się zapis mówiący coś o sekcji poświęconej dziecięcemu sztucznemu oddychaniu. Cóż. Sekcji tej tu nie ma. Szukałam, kartkowałam, nawet dopatrywałam się tego w dziale "Rozwiązywanie problemów i często zadawane pytania", w odpowiedzi na "Co mam zrobić, jeśli dziecko wygląda na chore?", jednak nic takiego nie znalazłam.

Czy to był w takim razie żart Barneya Stinsona?

Moja ocena: 7/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję
Wydawnictwu SQN.

4 komentarze:

  1. Zdumiewająca historia, bo nie spodziewałabym się, że osoba nie znająca HIMYM sięgnie po taką książkę. Zakładam, że miała ona być głównie skierowana do fanów - Barney Stinson na okładce mówi sam za siebie :D Jako wierna fanka serialu z chęcią bym taką książkę przygarnęłam, a Ciebie zachęcam do oglądania, bo How I Met... to świetny poprawiacz humoru ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewykluczone, że kiedyś poznam serialowe przygody Barneya i spółki :).

      Hah, a no widzisz, warto poszerzać horyzonty :D.

      Usuń
  2. Interesująca książka.na pewno trzeba czytać ją z dystansem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, lubię Barneya, więc może faktycznie, wezmę się za nią :)

    Pozdrawiam :)

    ksiazkatoniewiasta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Drodzy Czytelnicy!
Dziękuję za Wasze odwiedziny i pozostawione słowa.
Bardzo lubię długie komentarze, zatem jeśli chcecie napisać coś więcej - śmiało! Przeczytam i odpowiem na nie z przyjemnością :)

Życzę miłych chwil przy odwiedzaniu mojego bloga :)