wtorek, 12 lutego 2013

Elizabeth Chandler "Pocałunek anioła"

Autor: Elizabeth Chandler
Tytuł: Pocałunek anioła
Wydawnictwo: Dolnośląskie 2012
Ilość stron: 224

Istnieją książki ambitne - takie, które pamięta się długo po przeczytaniu, które zmuszają do refleksji. Są też i książki lekkie, zwykłe czasoumilacze, które służą zapełnieniu luki między kolejnymi naprawdę zasługującymi na uwagę pozycjami. Pocałunek anioła według mnie na pewno nie kwalifikuje się do pierwszej kategorii. Ale mam problem z umiejscowieniem go w tej drugiej. Bo tak właściwie to nie wiem, co powiedzieć o tej książce...

W otwierającym cykl Pocałunek anioła tomie o tym samym tytule, mamy do czynienia z utartym już schematem - zwykła dziewczyna i niezwykły chłopak. Gwoli wyjaśnienia, chłopak niezwykłym staje się dopiero po śmierci, ale nie będę zdradzać zbyt wiele. Ivy - urodziwa i utalentowana nastolatka spotyka się z Tristanem (ach, cóż za romantyczne imię!). Ten jednak ginie w wypadku. Dziewczyna nie może poradzić sobie ze stratą i mimo że do tej pory ogromnie wierzyła w obecność i pomoc Aniołów, po tym wydarzeniu traci w nie całą wiarę. Jednak jest ktoś, komu bardzo zależy na tym, by Ivy odzyskała swoją wiarę...

Pocałunek anioła to z jednej strony pozycja mocno infantylna. Widać niedopracowany warsztat pisarki, niedociągnięcia językowe i, ogólnie rzecz biorąc, bałagan stylistyczny. Oprócz tego razi w oczy ciężkostrawny w odbiorze język. Dialogi, którymi posługują się bohaterowie, w większości zamiast napędzać akcję, sprawiały, że po prostu się irytowałam. Co jeszcze mogę rzec? Z natury nie czytam romansów - od przesytu czułości człowiekowi może zrobić się niedobrze. Na szczęście w tej książce nie było akurat z tym tak źle. Natomiast najbardziej przyczepię się do bohaterów. Słabych, nudnych, szablonowych, wtopionych w tło, kompletnie bez charyzmy... Wyliczać dalej? Chyba nie trzeba. Owszem, znalazło się parę wyjątków, którzy nadali tej książce charakteru (jak Gary, Will czy Lacey) i to dzięki ich nietuzinkowym osobowościom niniejsza pozycja nie musi zostać zaszufladkowana jako "Książka, w której ani jeden bohater nie wyróżnia się kompletnie niczym". A mogłaby.

No dobrze, ale czy naprawdę w całej tej niewiele ponad dwustu-stronicowej powieści nie znajdzie się nic więcej pozytywnego, niż tylko garstka postaci z charakterem? Okej, okej, muszę przyznać, że na szczęście istnieje jeszcze druga strona medalu. Bo trudno wylewać kubeł pomyj na książkę, która momentami jest naprawdę interesująca. Że chwilami irytuje - to fakt. Że czasem przytłacza swoją infantylnością - to też prawda. Ale jednocześnie wciąga i porusza ciekawy temat Aniołów. Jeśli pozbyć by się tych wszystkich nudnych wstawek, niczym nie wyróżniających się bohaterów i irytujących dialogów, powstałaby naprawdę świetna książka. I może nawet kwalifikowałaby się do ambitnych lektur - przecież skoro traktuje o Aniołach, to równocześnie zmusza do refleksji nad samym sobą i ludzkim życiem. I o tym, co dzieje się z nami po śmierci. Jednak przez powyżej wymienione słabe strony tej książki, stała się ona banalną pozycją z gatunku paranormal romance. I trafiła na półkę z literaturą dla młodzieży.

Dam piątkę na zachętę - zobaczymy, co będzie dalej. Gdybym miała krótko podsumować Pocałunek anioła, rzekłabym, że to kolejna książka z niewykorzystanym potencjałem. Ach, ileż ich już było...

poniedziałek, 4 lutego 2013

Hanna Maria Giza "Dziennik trójkowej Bridget Jones, czyli Brygidy Janoskiej"

Autor: praca zbiorowa, red. Hanna Maria Giza
Tytuł: Dziennik trójkowej Bridget Jones, czyli Brygidy Janoskiej
Wydawnictwo: Zysk i S-ka 2002
Ilość stron: 188

Bridget Jones to postać powszechnie znana i... chyba lubiana, z tego, co mi się wydaje. Bohaterka stworzona przez Helen Fielding od razu została ciepło przyjęta przez czytelników... a konkretnie tych płci żeńskiej. Trudno się dziwić. Problemy miłosne, nadwaga, nałogi - tematy bardzo na czasie i choć 'Dziennik...' został wydany w 1996, to wciąż nie stracił na swej aktualności. Sama miałam przyjemność czytać obie książki (dla zainteresowanych - recenzje odpowiednio tutaj (część pierwsza) i tutaj (część druga), oglądałam również filmy.

Tym razem jednak nie o Bridget Jones będzie mowa, ale o... Brygidzie Janoskiej, lat 28, zamieszkałej w Poznaniu. O kogo chodzi? O bohaterkę polskiej wersji dziennika, po który niedawno sięgnęłam. Nie zamierzam go oczywiście oceniać przez pryzmat oryginalnej powieści, potraktuję Dziennik trójkowy jako osobną lekturę.

Nie spodziewałam się fajerwerków po tej książce, i tak się stało. To powieść lekka, idealna na wolny wieczór. Perypetie Brygidy Janoskiej są zabawne, momentami na głowę prawie trzydziestoletniej kobiety spada tak wiele kłopotów i obowiązków, że wydawać się mogło to niemożliwe... Nasza bohaterka kupuje beżowe buty, których i tak nie będzie nosiła, bo nie lubi tego koloru, wsiada do autobusu za przystojnym facetem, mimo że nie ma biletu, umawia się na randki przez Internet. Brygidzie towarzyszą jej znajomi z pracy i... paru adoratorów ;-) Jest jeszcze mama głównej bohaterki, która próbuje wyswatać córkę z przystojnym doktorem, choć ten jest jednocześnie narzeczonym przyjaciółki wspomnianej córki.

Jak już pisałam, książka raczej nie powędruje na półkę przeznaczoną dla tych bardziej ambitnych lektur (od razu uprzedzam, że nie, nie mam takiej ;-)) - plasuje się bowiem wśród umilaczy wolnego czasu i stanowi niezłą rozrywkę. Przy okazji, wszystko tu jest autentyczne, wzięte z życia - podczas czytania, wielokrotnie unosiłam brwi i myślałam: "Skąd ja to znam..." Nawiązując jeszcze krótko do oryginalnego dziennika - forma jest bardzo podobna, a czytając niniejszą książkę, trudno nie porównywać jej z pierwowzorem. Może gdyby nie napis na okładce "Polska Bridget Jones", nie zauważyłabym tego podobieństwa (choć w którymś momencie mogłoby pojawić się to skojarzenie)... Mimo tego, spędziłam miły czas z tą książką. Za humor, szczerość i lekkość - siódemka!

PS Wracając do tej oryginalnej Bridget - słyszeliście, że jesienią ma zostać wydana trzecia część Dziennika?

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Adam Molenda "Co się dzieje w tym mieście?!"

Autor: Adam Molenda
Tytuł: Co się dzieje w tym mieście?!
Wydawnictwo: Stentor 2009
Ilość stron: 255

Tajemnice, zagadki, niespotykane wydarzenia czy postaci... Któż z nas nie lubi czuć tego dreszczyku na plecach, któż z nas nie gustuje we wszelkiego rodzaju łamigłówkach? Osobiście, przepadam za tym pierwszym (ale, w umiarkowanej ilości ;)), to drugie natomiast uwielbiam! Z niezmierną ciekawością sięgnęłam po książkę o tytule Co się dzieje w tym mieście?!...

... i muszę przyznać, że było to naprawdę udane spotkanie! Książka opowiada o przygodach grupki dzieci, które podczas ferii zimowych w Żywcu przeżywają najpierw parę chwil grozy, aby później... szukać skarbów! Brzmi nieźle? I jest tak naprawdę! Razem z bohaterami wędrujemy nocą ulicami Żywca, by spotkać tajemniczych osobników kolorowo ubranych i dzwoniących dzwoneczkami. Natykamy się też na utopca oraz... ludzi niby lewitujących w powietrzu. Jest ciekawie, zaręczam!

Książkę czyta się niezwykle szybko, a lekturę ubarwiają opisy niesamowitych historii, legendy, opowieści o skarbach i historie sprzed wojny. Jeśli jesteście spragnieni dreszczyka emocji, to i tu go nie zabraknie, choć jest to powieść dla młodszych czytelników. Ale i starsi będą mieć z jej czytania dużo frajdy - zwłaszcza, jeśli są miłośnikami niezwykłych historii ;)

Książka porusza również ważny wątek niepełnosprawności. Myślę, że ma ona więc również funkcję nieco pouczającą, choć nie w wydumanym, moralizatorskim stylu, lecz bardzo subtelnie i ciekawie. Znajdziemy tu również wątek... miłosny i parę historycznych ;-)

Nieco jednak ubolewam nad faktem, że część wydarzeń została tu przedstawiona nieco na wyrost - zupełnie nieprawdopodobnie. I nie, wcale nie chodzi mi o te elementy fantastyczne, bo przecież bez nich nie byłoby książki. Chodzi o inne szczegóły, nie będę zdradzać ich wszystkich, ale czy możliwe jest to, by kilkunastoletnia dziewczyna ukończyła kurs nurkowania? Hmm, dla mnie to było trochę dziwne. I jeszcze kilkoro postaci... Głównie dziewczyn. Zarówno Wanda i Eliza wydawały mi się nieco przemądrzałe... Może taka ich rola? Ale przyznam, że trochę to gryzło.

Podsumowując, książka jest jednak świetną lekturą, którą można zaliczyć zarówno do literatury przygodowej, jak i tej 'z dreszczykiem'. Parę zaskakujących zwrotów akcji oraz nieszablonowych postaci, które ubarwiły tę książkę (jak John Bacon, z którego, ilekroć się w książce pojawiał, miałam ubaw ;-)) sprawiły, że czytanie jej nie było jakąkolwiek stratą czasu.

Za egzemplarz recenzencki bardzo dziękuję Wydawnictwu Stentor!