"Berło światła" to kolejna powieść autorstwa Marah Woolf, po którą miałam okazję sięgnąć. Przed pierwszym tomem cyklu "Kroniki Atlantydy" czytałam bowiem dwie części z serii "Trzy czarownice" (ostatnia, finałowa, jeszcze przede mną!). To pozwala mi zauważyć pewną cechę charakterystyczną twórczości tej pisarki, o której zresztą ona sama wspomina w posłowiu: tzw. cliffhangery, którymi kończy swoje powieści. To momenty, które pozostawiają nas w napiętym oczekiwaniu na kolejne tomy.
W przypadku "Berła światła" zasadniczo wiedziałam już, jakie będzie zakończenie, bo niestety nie umknęły mi zapowiedzi drugiej części, mającej niedawno swoją premierę, zatytułowanej "Pierścień ognia".
Sam pomysł na historię - wykorzystanie motywów mitologicznych oraz nawiązanie do Atlantydy - uważam za bardzo ciekawy. Na kartach tej książki wśród postaci spotkamy egipskich bogów, anioły i dżiny, żyjących współcześnie w świecie ludzi. Główną bohaterką jest Nefertari, dysponująca rozległą wiedzą i rozwiniętym szóstym zmysłem, poszukiwaczka zaginionych dzieł sztuki, skarbów. To właśnie jej zostaje powierzone zadanie odnalezienia tytułowego berła światła. Jednak nawet biorąc pod uwagę jej niezwykłe zdolności, za naciągany można uznać fakt, że to ona ma odpowiadać za wydedukowanie, gdzie znajduje się zaginione insygnium - wszak jest człowiekiem, a nieśmiertelni przez tysiące lat nie odnieśli sukcesu w poszukiwaniach...
Druga kwestia to relacja łącząca bohaterkę oraz jej zleceniodawcę, anioła Azraela. Jest oczywiste, że w książce pojawia się wątek romantyczny z tą dwójką w rolach głównych. Wszak czym byłaby fantastyka młodzieżowa tudzież z gatunku young adult, gdyby nie takie właśnie relacje? Nie jest ona jednak do końca przekonująca, a w niektórych fragmentach wręcz cringe'owa. Poza tym fakt nie do końca szczerych intencji, jakimi kieruje się nieśmiertelny, nie dodaje temu uczuciu uroku.
I kolejna rzecz: ogrom literówek, na jakie natknęłam się w tej książce. Korektą podobno zajmowały się dwie osoby, a jednak nie wierzę, że przegapione zostało tak wiele błędów, choć lektura ma swoją objętość. Na pocieszenie dodam, że mimo wielu stron "Berło światła" czyta się dość szybko i gdyby zignorować wspomniane wyżej wady, nawet całkiem przyjemnie. Jednak całkowite przymknięcie na nie oka nie wchodzi w grę... choć jeśli trafi mi się okazja, być może sięgnę po kolejny tom "Kronik Atlantydy" 😉.
Chyba na razie sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuń