Tytuł: Dziennik trójkowej Bridget Jones, czyli Brygidy JanoskiejWydawnictwo: Zysk i S-ka 2002Ilość stron: 188
Bridget Jones to postać powszechnie znana i... chyba lubiana, z tego, co mi się wydaje. Bohaterka stworzona przez Helen Fielding od razu została ciepło przyjęta przez czytelników... a konkretnie tych płci żeńskiej. Trudno się dziwić. Problemy miłosne, nadwaga, nałogi - tematy bardzo na czasie i choć 'Dziennik...' został wydany w 1996, to wciąż nie stracił na swej aktualności. Sama miałam przyjemność czytać obie książki (dla zainteresowanych - recenzje odpowiednio tutaj (część pierwsza) i tutaj (część druga), oglądałam również filmy.
Tym razem jednak nie o Bridget Jones będzie mowa, ale o... Brygidzie Janoskiej, lat 28, zamieszkałej w Poznaniu. O kogo chodzi? O bohaterkę polskiej wersji dziennika, po który niedawno sięgnęłam. Nie zamierzam go oczywiście oceniać przez pryzmat oryginalnej powieści, potraktuję Dziennik trójkowy jako osobną lekturę.
Nie spodziewałam się fajerwerków po tej książce, i tak się stało. To powieść lekka, idealna na wolny wieczór. Perypetie Brygidy Janoskiej są zabawne, momentami na głowę prawie trzydziestoletniej kobiety spada tak wiele kłopotów i obowiązków, że wydawać się mogło to niemożliwe... Nasza bohaterka kupuje beżowe buty, których i tak nie będzie nosiła, bo nie lubi tego koloru, wsiada do autobusu za przystojnym facetem, mimo że nie ma biletu, umawia się na randki przez Internet. Brygidzie towarzyszą jej znajomi z pracy i... paru adoratorów ;-) Jest jeszcze mama głównej bohaterki, która próbuje wyswatać córkę z przystojnym doktorem, choć ten jest jednocześnie narzeczonym przyjaciółki wspomnianej córki.
Jak już pisałam, książka raczej nie powędruje na półkę przeznaczoną dla tych bardziej ambitnych lektur (od razu uprzedzam, że nie, nie mam takiej ;-)) - plasuje się bowiem wśród umilaczy wolnego czasu i stanowi niezłą rozrywkę. Przy okazji, wszystko tu jest autentyczne, wzięte z życia - podczas czytania, wielokrotnie unosiłam brwi i myślałam: "Skąd ja to znam..." Nawiązując jeszcze krótko do oryginalnego dziennika - forma jest bardzo podobna, a czytając niniejszą książkę, trudno nie porównywać jej z pierwowzorem. Może gdyby nie napis na okładce "Polska Bridget Jones", nie zauważyłabym tego podobieństwa (choć w którymś momencie mogłoby pojawić się to skojarzenie)... Mimo tego, spędziłam miły czas z tą książką. Za humor, szczerość i lekkość - siódemka!
PS Wracając do tej oryginalnej Bridget - słyszeliście, że jesienią ma zostać wydana trzecia część Dziennika?
Oglądałam film o Bridget i jakoś niespecjalnie mnie zachwycił. Książkę mam w planach, bo wydaje mi się już taką klasyką wręcz ;-)
OdpowiedzUsuńMyślę, że wystarczy mi pierwowzór, bo mimo życiowych problemów Brygidy to jednak nie zainteresowała mnie ona zbytnio.
Chyba jednak nie moja bajka...
OdpowiedzUsuńRaczej podaruję sobie tę książkę :)
OdpowiedzUsuńZdecydowane nie. Dla mnie Bridget jest tylko jedna i nie przyjmuję żadnych jej tanich podrób.;)
OdpowiedzUsuńNie dla mnie niestety.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o trzeciej części "Dziennika..", muszę poczytać na ten temat. Recenzowana przez Ciebie książka mnie nie zachwyca, wydaje mi się sztuczna.
OdpowiedzUsuńJak zawsze ciekawa i kusząca recenzja:)
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać tę książkę i nawet fajna :D
OdpowiedzUsuń