Tytułowy instytut jest szkołą, w której kształcą się osoby mające dar jasnowidzenia 🔮. Zabrakło mi jednak głębszego wprowadzenia w funkcjonowanie instytucji (a to przecież pierwszy tom, więc kiedy, jak nie teraz?). Autorka skupiła się raczej na tym, aby przedstawić mordercze treningi sprawnościowe rekrutów niż to, na czym tak naprawdę opiera się idea istnienia szkoły. W ogóle cała książka wydawała mi się napisana jakby bez głębszej idei i bez ładu 🤔. Niektóre fragmenty kompletnie nie grają z innymi, pojawiają się sceny wyjęte z kontekstu. Jest po prostu chaotycznie. W którymś momencie pogubiłam się całkowicie.
Bohaterowie nie są mocną stroną tej powieści. Wręcz przeciwnie, rzekłabym - momentami irytują niesamowicie (a w szczególności Molly...).
Pomysł nie urzeka oryginalnością, kreacja bohaterów wprawia w irytację, a sama fabuła jest chaotyczna. Czy jest zatem coś, co ratuje tę historię? Myślę, że po prostu spodziewałam się czegoś innego, a może nie jestem grupą docelową tej książki. Na pewno czyta się ją szybko, a okładka jest wspaniała 😍.
Okładka faktycznie jest cudna, taka ezoteryczna :) Temat zdolności ponadzmysłowych mnie zaintrygował.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, więc możliwe, że kiedyś przeczyta,
OdpowiedzUsuń