piątek, 23 listopada 2018

Mieciu Mietczyński - "Wykłady Profesora Niczego"


Choć dziś social media coraz częściej kojarzą się pejoratywnie – ze względu na to, że są niezłym zjadaczem czasu, a ludzie przestają komunikować się ze sobą twarzą w twarz i uzależniają poczucie własnej wartości od ilości lajków pod zdjęciem – bywa, że znajdziemy w nich coś naprawdę ciekawego. Wśród niezliczonej ilości filmików z prankami (takimi żartami), „q&a” (odpowiadaniem na pytania widzów), tutorialami całowania i innymi bzdurnymi treściami (mimo że niektóre filmiki świetnie sprawdzają się, gdy nie masz co robić albo po prostu chcesz się rozerwać – albo lubisz daną osobę i oglądasz w zasadzie wszystko, co zamieszcza – ale przyznajcie, że raczej nie mają zbyt większej wartości merytorycznej) na portalu YouTube tworzą również twórcy (to zabrzmiało jak masło maślane, wybaczcie) nagrywają również twórcy (może lepiej?), którzy mają pomysł na siebie i pewne założenia co do prowadzenia kanału, a ów pomysł nie szkodzi społeczeństwie poprzez karmienie go papką złożoną z niczego.
     Ale fajna gra słów, zaraz się o tym przekonacie.
     Albo już wiecie, o co chodzi.



     Mietczyńskiego zaczęłam oglądać w klasie maturalnej. Pytacie, kim jest ów Mietczyński. Być może znacie go jako Masochistę lub Profesora Niczego (oto wspomniana gra słów, hehe, ale jestem zabawna...) albo całkiem prywatnie jako Bartłomieja Szczęśniaka. Facet prowadzi kanał na YouTubie, gdzie opowiada o filmach (najczęściej o tych, które się mu nie spodobały) i streszcza lektury szkolne. I to właśnie streszczenia przyniosły mu chyba największą sławę. Oglądałam je namiętnie, lubiłam bardzo. Być może nie uwierzycie, ale mimo mojego zamiłowania do czytania, pochłaniania dość sporej ilości książek, wreszcie prowadzenia bloga recenzenckiego – nie przepadałam za lekturami. Wyrażenie „nie przepadałam” jest nawet zbyt łagodne. W swoim życiu przeczytałam ich naprawdę niewiele. I to chyba w większości te najkrótsze. Mam nadzieję, że twórcy lektur, przez które przebrnęłam czują się teraz docenieni.

     Ale do rzeczy. Mietczyński napisał książkę o epokach literackich, którą to postanowiłam podarować bliskiej mi osobie w ubiegłym roku pod choinkę. Tak się jednak stało, że dorwałam się do niej (do książki, nie do osoby ;)) już któryś raz i w końcu przeczytałam. W miarę na świeżo, bo skończyłam wczoraj, zabieram się za wydanie o niej (znów – książce, nie osobie) opinii. Autor pisze w charakterystyczny dla siebie sposób – coś podobnego, jak w nagrywanych przez siebie filmikach. Nie unika języka potocznego, tu i ówdzie wplata jakieś wulgaryzmy. Jeśli jednak znacie Miecia, nie będzie Wam to przeszkadzać – ja na tyle lubię jego styl, że dziwnie czułabym się raczej wtedy, gdyby książka pisana była patetycznym językiem, pełnym wyniosłych i czasem nie do końca zrozumiałych słów (czyli trochę jak moje wpisy, gdzie próbuję zaszpanować doborem określeń, bo wiecie, człowiek wykształcony i tak dalej).

     Autor przedstawia epoki literackie po kolei – od starożytności aż po współczesność. Omawia główne ich założenia, największych myślicieli z tamtych okresów oraz jedne z ważniejszych dzieł. Nie są to zwykłe streszczenia, ponieważ jak już wspomniałam, nie unikano języka potocznego, przez co na pewno łatwiej będzie zrozumieć lektury. O ile lektury w ogóle można zrozumieć. „Wykłady Profesora Niczego” przedstawiają raczej te dzieła, o których Mietczyński nie nagrywał na YouTubie – stanowią zatem pewne uzupełnienie, ale wiadomo, że gdyby autor chciał zawrzeć streszczenia wszystkich albo nawet większości lektur, jakie omawia się w szkołach czy też tych, które są z punktu widzenia danej epoki ważne, książka ta znacznie zwiększyłaby swoją objętość. A Wy nie zajrzelibyście pewnie choćby z ciekawości na jego kanał. Do zajrzenia oczywiście zachęcam, bo streszczenia Profesora Niczego mają swój klimat (zwłaszcza te starsze, które oglądałam jeszcze do swojej matury).

     Czy książkę polecam? Jak najbardziej. Dla fanów twórcy będzie to z pewnością nie lada gratka, a dla tych, którzy jeszcze go nie znają z YouTube być może świetna okazja do zmiany tego stanu rzeczy. Myślę jednak, że bardziej spodobałaby się tej pierwszej grupie odbiorców. Jeśli jednak czeka Was w tym roku matura, stos lektur do przeczytania rośnie, a narzekania pani polonistki, byście wzięli się w końcu do roboty, bo matura to wcale nie taka bzdura i tak dalej, spędzają Wam sen z powiek – możecie sięgnąć po książkę Mietczyńskiego, a to z dwóch powodów. Pierwszy – będziecie mieć jakikolwiek pogląd na sytuację, czyli kto, kiedy i gdzie (wiecie, zawsze lepszy rydz niż nic, jeśli serio język polski i znajomość lektur szkolnych to nie Wasza mocna strona), drugi – być może autor przekona Was do sięgnięcia po choćby kilka dzieł lub zainteresuje daną epoką na tyle, że zechcecie sami więcej się na jej temat dowiedzieć.

     Mam nadzieję, że nie naruszę praw autorskich Mietczyńskiego do jego znanego już powiedzenia na koniec, ale tak mi tu pasuje go użyć, że nie wypadałoby tego nie zrobić.

     Do zobaczenia, Dzieciaczki ;).

1 komentarz:

  1. Oczywiście - Mieciu wymiata:))
    No może ze względu na używanie przez niego wulgaryzmów czasami mi "puchną uszy",ale robi on to z takim wdziękiem, że mu wybaczam:)) W końcu komu nie zdarza się przeklinać:))
    A lektury i klasykę warto przeczytać - naprawdę są piękne powieści, które w dzisiejszych czasach nawet nie zostały wpisane na listę lektur i w ogóle zginęły wśród książek fantazy, wampirzych dziejów czy horrorów:((.
    Serdecznie pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń

Drodzy Czytelnicy!
Dziękuję za Wasze odwiedziny i pozostawione słowa.
Bardzo lubię długie komentarze, zatem jeśli chcecie napisać coś więcej - śmiało! Przeczytam i odpowiem na nie z przyjemnością :)

Życzę miłych chwil przy odwiedzaniu mojego bloga :)