wtorek, 30 lipca 2013

Francesca Simon "Koszmarny Karolek. Drapieżne dinozaury"

Kto pamięta Koszmarnego Karolka? Ręka w górę!

Hmm, no, chyba jest Was trochę? :) Ja pamiętam przygody tego niesfornego chłopca. Nic w tym dziwnego, skoro wiele razy czytałam tyle książek, a swego czasu oglądałam również niektóre odcinki serialu animowanego nakręconego na podstawie historyjek wydanych w formie papierowej. A te przygody były, a właściwie są nadal, tak zabawne, że wiadomo, iż ma się ochotę na więcej (chociaż wraz z biegiem lat poziom humorystyczny nieco spadł... Te nowsze historie nie bawią już tak, jak te sprzed kilku lat).

Sięgnęłam zatem po książkę znalezioną na bibliotecznej półce. Co się jednak okazało? Nie znajdziemy w niej kolejnych historii o Koszmarnym Karolku, lecz mnóstwo bardziej lub mniej interesujących i fascynujących, szerzej lub w mniejszym stopniu rozpowszechnionych faktów na temat... dinozaurów. Nasuwa się pytanie, czy takowe stworzenia istniały naprawdę.

"Naukowcy często nie odnajdują pełnego szkieletu, ale mogą odgadnąć po zaledwie jednej kości, jak duży był dinozaur". *

Łał. Niesamowite.

Ta książka to doskonały sposób na to, żeby poprzez śmiech i zabawę przyswoić wiadomości o dinozaurach - jest zatem połączeniem dobrego humoru i nauki. A wszystko okraszone charakterystycznymi rysunkami Tony'ego Rossa.

No, to jak? Chcielibyście dowiedzieć się, z czego były powieki ankylozaura, z jaką prędkością na krótkich odcinkach mógł biec welociraptor, co oznacza nazwa "troodon" i jaki dinozaur miał najdłuższe pazury? Mnóstwo dziwnych, zaskakujących dla młodego czytelnika faktów o dinozaurach (a nawet i ja byłam momentami zaskoczona). Ta książka nie tylko obfituje w ciekawostki, ale też obala mity. Przydałaby się w biblioteczce małego odkrywcy. :)

_____
* Cytat pochodzi z książki "Koszmarny Karolek. Drapieżne dinozaury" ["Horrid Henry's Dinosaurs"], aut. Francesca Simon, wyd. Znak Emotikon, 2012, tłum. Matylda Biernacka.

Francesca Simon, Koszmarny Karolek. Drapieżne dinozaury
Wydawnictwo Znak Emotikon, 2012

środa, 10 lipca 2013

Tove Jansson "Małe trolle i duża powódź"

Jakiś czas temu Mery z Krainy Andersena napisała o Muminkach. Ale jak napisała! Tak, że ten jej post stanowił pewien rodzaj impulsu do tego, bym ponownie sięgnęła po przygody trolli pisane piórem Tove Jansson. Bo do dobrych książek warto wracać.

"Małe trolle i duża powódź" - pod tym tytułem kryje się książeczka, która stanowi pewnego rodzaju wstęp do kolejnych historii o Muminkach. Sama autorka posłużyła się określeniem "opowiadanie". W niniejszym zatem opowiadaniu Mama Muminka wraz z synem i towarzyszącym im zwierzaczkiem szukają Tatusia Muminka. Nie jest jednak łatwo, a na podróżników czekają rozmaite przygody, zaś nadchodząca powódź może stanowić niebezpieczeństwo...

Może zacznę od tego, że wokół tych wszystkich muminkowych opowieści wytworzył się pewien klimat. Taki skandynawski chłód, który jednak przyciąga jakimś rodzajem ciepła. Ciepła tych historii. I nie przez przypadek lub błąd w tamtym zdaniu pojawił się oksymoron. Bo ja tak właśnie odbieram muminkowe przygody. Te klimatyczne, proste opowieści. Tę baśniowość połączoną z realizmem...

No i cóż ja mam jeszcze dodawać, skoro chyba wszystko to, co ważne, i to, co chciałam napisać, już napisałam. Chyba. Bo potem pewnie się okaże, że mogłam o czymś jeszcze wspomnieć albo miałam to w zamyśle, a zapomniałam. Trudno. O Muminkach można wprawdzie mówić i mówić, pisać i pisać... Ale po co, skoro można o nich... czytać. I tak właśnie zrobię. A ponieważ jestem teraz w bibliotece, wypożyczę zaraz kolejną część tego klimatycznego cyklu o skandynawskich trollach.

Tove Jansson, Małe trolle i duża powódź
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2006

wtorek, 2 lipca 2013

Agnieszka Skórzewska "Klub Księżycowej Bransoletki. Wakacyjna przygoda"

Dawno czytałam jakąkolwiek książkę przeznaczoną dla dzieci. I pewnie dlatego tak trudno było mi "wgryźć się" w tę publikację, jak dziecko, zobaczyć świat w niej przedstawiony właśnie tak, jak młody czytelnik i nie stawiać jej takich wymagań, jakie postawić może czytelnik starszy.

Historia przedstawiona w książce pt. "Wakacyjna przygoda" jest lekka (wszak skierowana jest dla dzieci), aczkolwiek w pewien sposób pouczająca, bo wielu "morałów" można się w niej dopatrzeć. Ale o tym za chwilę. Trzy koleżanki wyjeżdżają na kolonie. Kamila, Marysia i Maja przeżyją nad morzem wiele przygód, nie tylko tych zabawnych, ale również... wręcz przeciwnie. Od otrzęsin, poprzez poszukiwanie telefonu czy zgubienie się na plaży, po konkurs talentów. Wszystko się może zdarzyć...

Dokończę jednak myśl, którą zaczęłam kilka zdań wcześniej. Otóż w książce tej sprytnie ukryte są morały. Przykłady?
  • Na koloniach nie należy się oddalać od swojej grupy, lecz trzymać blisko.
  • Zwycięstwo nie jest najważniejsze.
Dużo mnie jednak w tej książce irytowało. Przede wszystkim bohaterowie. Tak, wiem, że to małe dziewczynki uczestniczące w wakacyjnych koloniach, które nie będą się tam zachowywać jak doświadczone, dojrzałe osoby, ale właśnie nawet starsi bohaterowie także nie odznaczali się specjalnie. Pewnie uproszczono ich, wszak to książka dla dzieci. Do niektórych wydarzeń też bym się z chęcią przyczepiła, na przykład do nawoływania do składania hołdu Neptunowi, za którego przebrał się kierownik kolonii.

Ale, ale, wszystkiego nie usprawiedliwia etykietka "dla dzieci". Akapit powyżej dotyczył zastrzeżeń wobec treści. A mam takowe również co do wydania. Bo oto książka wygląda tak, jakby zupełnie nie była poddana korekcie, choć stosowny zapis z informacją o przeprowadzeniu takiego "zabiegu" widnieje w stopce. Dziwnym trafem pełno tu literówek, braków znaków interpunkcyjnych, ogólnie rzecz biorąc - błędów. Szata graficzna też nie za bardzo mi się podoba. Minus za rysunki, ale za to plusy za: papier, dość dużą czcionkę odpowiednią dla wzroku młodego czytelnika (czy też czytelniczki, w końcu to do dziewcząt skierowana jest ta książka) i twardą oprawę. Do książki dołączona jest zawieszka, podobnie jak do pozostałych części tej serii.

Gdybym była młodsza, może spodobałaby mi się ta opowieść o przyjaźni z morałami. Jako czytelniczka starsza, mogę natomiast powiedzieć, że trochę się rozczarowałam. Bo przecież istnieją książki, wprawdzie skierowane do młodszych odbiorców, które potrafią zainteresować także tych starszych. W tym przypadku się to nie za bardzo udało...

Agnieszka Skórzewska, Klub Księżycowej Bransoletki. Wakacyjna przygoda
Wydawnictwo Zielona Sowa, 2013

Za książkę dziękuję Pani Agnieszce T.!