Zacznijmy od tego, że "Złotej klatki" Camilli Läckberg chyba nie można jednoznacznie sklasyfikować jako thrilleru psychologicznego. A na okładce, w lewym górnym rogu, dumnie pobłyskuje napis kwalifikujący ją właśnie do grona książek tego gatunku. Swego czasu, po premierze, widziałam głosy, że "ni to thriller, ni to erotyk". I w sumie faktycznie nie do końca można najnowszą książkę popularnej szwedzkiej pisarki określić mianem któregokolwiek ze wspomnianych gatunków literackich.
Ponadto już sam opis z tyłu okładki zasadniczo nie odzwierciedla clue historii. Zgadza się opis życia głównej bohaterki, Faye - która jak w tytule, jakby utknęła w złotej klatce, podporządkowana mężowi, gotowa zrobić wszystko dla dobra rodziny. Rodziny, która zdaje się coraz bardziej pasować do znanego powiedzenia, zgodnie z którym z nią dobrze jedynie na zdjęciach. A sama bohaterka jest irytującą, kompletnie pozbawioną własnego zdania, momentami niesamowicie żałosną postacią - w miarę rozwoju fabuły czytelnikowi jawi się jej przemiana i odzyskiwanie poczucia, że jest kimś. Fakt, że nie sposób nie skrytykować postępowania męża Faye i poniekąd zrozumieć, co kierowało bohaterką w trakcie jej metamorfozy.
Generalnie w moim odczuciu "Złota klatka" to mocno feministyczna książka, i już nawet nie chodzi mi o postawę głównej bohaterki - sama autorka wielokrotnie wprowadzała fragmenty świadczące o tym, że utożsamia się z ideą tzw. girl power. Na skrzydełku okładki, w krótkiej notce na jej temat, można zresztą znaleźć informację, że "jest współzałożycielką spółki (...) działającej na rzecz kobiecej przedsiębiorczości i równości płci". Jeśli zaś chodzi o samą historię, od pewnego momentu staje się dość przewidywalna i w zasadzie nie ma w niej tej iskry, dzięki której czytelnik głowiłby się nad rozwiązaniem zagadki...
Czytałam ją, bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńO, widać, jak różne są gusta ludzkie ;).
Usuń